16/20, czyli krótka notka o magii

16/20, czyli krótka notka o magii

No proszę. Trzeci post na blogu i już mówię o czymś, co z Celtami i Arthurem nie ma wiele wspólnego. Szybko poszło. Jednak data jest w pewien sposób specjalna i zasługuje na skomentowanie chociaż paroma słowami.
20 lat temu w Wielkiej Brytanii wydano pierwszy tom Harry'ego Pottera w powalającym nakładzie 500 sztuk. 16 lat temu, mając 7 lat, po raz pierwszy trafiłam do Hogwartu i pomimo upływu czasu nadal z niego nie odeszłam. Wątpię, abym kiedykolwiek to zrobiła.



Pamiętam, jak czytałam pierwszy tom z wypiekami na twarzy. I jak wyszłam z tatą z kina w połowie Kamienia Filozoficznego, bo przeraziłam się krzyczącej książki (byłam strasznie strachliwym dzieckiem). Pamiętam spiczasty kapelusz i różdżkę, które dostałam z okazji premiery piątego tomu oraz czarną koronkową sukienkę, którą mama mi pożyczyła, bym mogła iść przebrana na premierę o północy w księgarni. I pamiętam jak wybierałam farbę do mojego niedoszłego pokoju w niedoszłym domu i upierałam się, że ściany mają być niebiesko-brązowe, bo to kolory Ravenclawu, a przecież ja nie chcę tam niczego poza łóżkiem, biurkiem i regałami na książki.

Przez te lata przeczytałam książki sama nie wiem ile razy. Najwięcej prawdopodobnie Więźnia Azkabanu i Czarę Ognia, bo je kocham najbardziej. Pierwszy tom posiadam w ośmiu językach, chciałabym mieć w kolejnych. Nadal poluję na hiszpański Zakon Feniksa. Jak pojadę w końcu do Walii to moim pierwszym zakupem na pewno będzie Komnata Tajemnic po walijsku.


Dzięki Harry'emu Potterowi  zaczęłam pisać coś dłuższego niż stronicowe opowiadanka w zeszycie. Miałam 11 lat i blogaska jakich wiele było na onecie. Dzisiaj pewnie spaliłabym się ze wstydu czytając tamtą radosną twórczość, ale wtedy o tym nie myślałam, chciałam jedynie dzielić się szczęściem i pomysłami. Stworzyłam jakąś szaloną mieszaninę Harry'ego z motywami z animowanego serialu o X-Menach, w końcu nikt nie jest doskonały. Przez kolejne lata dochodziły kolejne fanfiki - tak czytane, a raczej pochłaniane, jak i pisane. Część z nich uważam za moje bezcenne headcanony: o tym, że na Islandii nikt się nie przejmuje żadnymi regułami tajności, o Założycielach w czasach króla Arthura i przyjaźni Roweny Ravenclaw i Salazara Slytherina z Mordredem, o łamaczach klątw, którzy wiążą się kontraktami z duchami opiekuńczymi będącymi dawnymi Bogami mugoli... Inne motywy przeszły do w pełni "moich" tekstów.

Dorostałam z bohaterami i z nimi uczyłam się przyjaźni. Dzięki Potteromanii poznałam masę cudownych osób, które do dzisiaj są moimi znajomymi, albo przyjaciółmi. Do dziś pamiętam cudowne uczucie jak na konwencie kończyłam haftować godło Ravenclawu na czarnym kardiganie, gdy podeszły do mnie dwie dziewczyny, aby porozmawiać, bo widać łączy nas przynależność do domu. Wiem, że takie historie zdarzają się, w każdym fandomie, ale jednak poczułam coś specjalnego.

Płakałam. O Matko Noc, nie pamiętam bym nad jakąkolwiek inną serią wylała tyle łez. Po śmierci Freda nie mogłam uspokoić się przez godzinę, bo to bolało jak strata bliskiego przyjaciela. Ale zdarzało mi się też wściekać i czuć zawód. Siódmy tom skończyłam dwa tygodnie po tym, jak cisnęłam nim o podłogę po finałowej walce Harry'ego z Voldemortem. Czułam niedosyt i pewien żal, że to wszystko kończy się aż tak prosto.

A przede wszystkim ta książka bardzo mi pomogła. Kiedy było mi naprawdę źle wracałam do ulubionych rozdziałów, do miejsc, które stały mi się bliższe niż rodzinne miasto. Potem trafiłam na YouTubie na filmik dziewczyny tłumaczącej motyw światła i zaklęcia Lumos, i jak można je zastosować w psychologii. Nie pamiętam kanału, ale przekaz został w mojej głowie. I dlatego, jeśli w końcu zdecyduję się na tatuaż to chciałabym, żeby pierwszym było właśnie Lumos. Bo żadna dziura nie jest tak głęboka i tak ciemna, aby nie znalazła się w niej chociaż odrobina światła.

Za to wszystko jestem niesłychanie wdzięczna pani Rowling. Za 16 lat niesamowitej przygody. I mam nadzieję, że magia będzie trwała jak najdłużej: zwłaszcza teraz, gdy na scenę wkroczył Newt.


Książę wzgardzony, czyli nie taki Mordred zły, jak go malują

Książę wzgardzony, czyli nie taki Mordred zły, jak go malują

Mordred fascynował mnie odkąd pamiętam. Człowiek wyklęty i zepsuty tak bardzo, że bardziej się nie da: zdrajca ideałów rycerstwa, dybiący na cześć królowej lub starający się przywieźć ją do zguby, królobójca i ojcobójca w jednym (ewentualnie - morderca krewnego, jeśli uznamy go za siostrzeńca, a nie syna Arthura. Tak czy inaczej dla Celtów byłby skończony, a jego honor nie do odkupienia).
Tylko czy naprawdę tak to właśnie wyglądało? Cóż, świat (nawet w średniowiecznych tekstach) nie zawsze jest czarno-biały.

Fragmenty tekstów anglojęzycznych w moim tłumaczeniu.

"Arthur and Mordred" - W. Hattewell, King Arhur's Great Hall, Tintagel
Czy tylko według mnie Mordred wygląda tutaj jak Darth Vader?

Przed erą mnicha z Monmouth

Wbrew temu, co sądzą niektórzy historia Arthura nie rozpoczęła się wraz z chwilą, gdy Geoffrey z Monmouth postanowił napisać Historię Królów Brytanii. Jednak dzisiaj skupiam się na Mordredzie, więc tekstów, w których się nie pojawia nie ma sensu omawiać.
Pierwsze, znane nam dzisiaj, wspomnienie o Arthurze i Mordredzie (wtedy jeszcze Medrautcie) pochodzi z Annałów Walijskich (Annales Cambriae), powstałych w X wieku. We fragmencie dotyczącym wydarzeń roku pańskiego 537 odnajdujemy taki oto cytat:
Guieth Camlann in qua Arthur et Medraut corruerunt, et mortalitas in Brittania et in Hibernia fuit. (Starcie pod Camlann, w którym polegli Arthur i Medraut, a w Brytanii i Irlandii śmierć zebrała obfite żniwo.)
Ciekawa rzecz: to zdanie w żaden sposób nie sugeruje, że walczyli oni po przeciwnych stronach. Nie mamy tu także żadnych przymiotników wartościujących; ani walecznego Arthura, ani występnego czy zdradzieckiego Mordreda. Całkiem możliwe, zwłaszcza w odniesieniu do kolejnych tekstów, że wspólnie dawali odpór najazdowi Saksonów.
Niestety, spory problem w ustaleniu korzeni opowieści arturiańskich sprawia fakt, że wiele średniowiecznych utworów walijskich nie przetrwało do naszych czasów. Możemy się jedynie domyślać ich istnienia i przekazu, ponieważ odnoszą się do nich niektóre sceny Mabinogionu czy poemat Pa ŵr  yw'r parthor? (Kto pełni straż [u bramy]?)*. Warto tutaj zauważyć, że w historii Mal Y Kauas Kulhwch Olwen (O tym jak Culhwch zdobył Olwen), wchodzącej w skład Mabinogionu, gdzie wymienia się wielu arturiańskich bohaterów, zabrakło wspomnienia o Medrautcie, kojarzonym przecież z Arthurem od X wieku. Nie ma także słowa o synach Arthura − Amharze (Amyrze), Loholtcie (wal. Llachau), czy o jego siostrzeńcu Eliwlodzie.
O Mordredzie nie zapomniano za to w utworach Poetów Księcia (Y Gogyfeirdd), czyli twórców walijskich piszących w przybliżeniu od XII do XIV wieku. I, cóż za zdziwienie!, Medraut jest tam zawsze ukazany w pozytywnym świetle, w żadnym razie nie jako zdrajca, który doprowadził do upadku Albionu. Meilyr Brydydd wspomina imię Medrauta w lamencie napisanym po śmierci swojego pana, Gruffudda ap Cynana w 1137 − Gruffudd miał się odznaczać w boju walecznością i odwagą godną Medrauta. Natomiast syn Meilyra, Gwalchmai wychwala króla Powys, Madoga ap Maredudda, ponieważ ten ma równie dobry charakter jak Medraut, a siłą dorównuje Arthurowi.
W tym świetle zdecydowanie nie można uznać, że Mordred od początku stanowił archetyp wszystkiego, co najgorsze. Wręcz przeciwnie, musiał być darzony olbrzymim szacunkiem. W poezji walijskiej aż do XVI wieku nie pojawia się żadne wspomnienie na temat konfliktu, zdrady czy wojny pomiędzy Medrautem i Arthurem − dopiero Tudur Aled wykorzystał ten motyw (mała dygresja: od walijskiego imienia Tudur wywodzi się angielskie i swojskie nazwisko Tudor, a wszystko przez to, że Anglicy nie potrafili zrozumieć, że w Walii używa się patronimików; swoją drogą Tudorowie mieli słabość do mitu arturiańskiego).

Krew z krwi siostry

Mordred nie zawsze był uważany za nieślubnego syna Arthura. We wczesnych wersjach legendy ich pokrewieństwo albo nie jest podawane, albo Mordred jest po prostu kolejnym z jego siostrzeńców, najczęściej synem Margawse, królowej Orkney, która urodziła również Gawaina, Agravaina, Garetha i Gaherisa (Gaherieta) − dla porządku dodam, że wszyscy zostali zabici przez Lancelota (i nie, nie ma czegoś takiego, jak przebicie kogoś mieczem niechcący). Z pięciu książąt północy, przyjmując na moment punkt widzenia walijskich poetów, najgorszy charakter miał nie Mordred, a Agravain, zwany dumnym i próżnym.
Cóż jednak mogło doprowadzić do konfliktu na linii wuj-siostrzeniec? Przecież wyeliminowaliśmy czynnik kazirodztwa, wszystko powinno być w porządku. Otóż problem może leżeć w tym, że mniej więcej w momencie, gdy na drzewie genealogicznym Arthura zaczął pojawiać się Mordred, zniknął z niego syn Arthura, Llachau. W tym miejscu pozwolę sobie oddać głos Sharon Paice Macleod, naukowczyni zajmującej się celtologią:
(...) Llachau wydaje się być postacią bardzo istotną postacią, pomimo faktu, że w późniejszych wersjach legendy Arthur nie ma dzieci. Jeżeli syn (lub synowie) nie przeżyli, syn jego siostry byłby następny w kolejce, aby odziedziczyć jego tytuł. Motyw "syna siostry" bardzo często występuje w źródłach celtyckich, co tłumaczy dużą rolę siostrzeńców Arthura, Gawaina i Mordreda, w kolejnych opowieściach.
Historię dobrze ilustrującą to, że relacje Arthura z siostrzeńcami nie zawsze były takie znowu idealne, można znaleźć w Śnie Rhonabwy (Mabinogion). Mamy tam scenę, gdzie Arthur, nazywany imperatorem, proponuje swojemu siostrzeńcowi Owainowi, synowi króla Uriensa z Rhedeg i, prawdopodobnie, Morgany, grę w gwyddbwyll (rodzaj celtyckich szachów). Rozegrali trzy partię. Podczas każdej partii przybywał posłaniec, pozdrawiał Owaina i powiadamiał go o tym, że podwładni Arthura krzywdzą i mordują jego kruki. Owain za każdym razem prosił wuja, aby ten jakoś zareagował, a w odpowiedzi słyszał jedynie ponaglenie do wykonania swojego ruchu.
W kolejnych trzech partiach sytuacja się odwróciła. Tym razem posłaniec przybywał do Arthura i skarżył mu na kruki Owaina mordujące ludzi. Owain natomiast na prośby opanowania morderczych zapędów swoich ptaków odpowiadał: twój ruch, sir. Ostatecznie Arthura ogarnęła furia i rozbił planszę oraz pionki w drobny mak. 
Jedną z możliwych interpretacji tego utworu jest ukazanie konfliktu pomiędzy królem i jego siostrzeńcem o przekazanie władzy. Owain, który z biegiem czasu stracił na znaczeniu w legendach (chociaż w cyklu Wulgackim jest wspomniany jako nauczyciel Lancelota), mógł zostać zastąpiony przez znanego z innych tekstów Mordreda (zwłaszcza w przypadkach, gdy Mordred opisywany jest jako syn Morgany, a nie Margawse). Jeden siostrzeniec w tą, jeden w tamtą - nieważne, kiedy stawką jest tron, korona i, czasami, królowa. 

Synobójstwo w Camelocie

Co jednak z kazirodztwem i tragedią, którą Arthur sam sobie zgotował? Jakby nie było wizja Mordreda jako bękarta zrodzonego z siostry jest dziś najbardziej rozpowszechniona. W tym wypadku powinno się wpierw postawić pytanie: czy Arthur wiedział z kim śpi?
W Estoire de Merlin (cykl Wulgacki, wczesne lata 30' XIII wieku) wiedzieć musi. Sam wkrada się do sypialni żony króla Lota (w tej wersji Anny, nie Margawse), swojej przyrodniej siostry tylko po to, aby z nią współżyć. Ta, wciąż w półśnie, uwierzyła, że wrócił do niej pan małżonek, a prawdy dowiedziała się dopiero następnego ranka. Tutaj doskonale widać echo opowieści o poczęciu samego Arthura, gdy Uther spał z Igraine udając jej męża.
Trochę inną wersję wydarzeń odnajdziemy w Suite du Merlin (cykl post-Wulgacki, późne lata 30' XIII wieku). Anna-Margawse nie wie tutaj, że jest przyrodnią siostrą króla, ale ten powinien być tego świadom (zwłaszcza biorąc pod uwagę honory z jakimi ją podejmuje). W utworze jest jasno podkreślone, iż Arthur
sam zasiał ziarno, które po wykiełkowaniu doprowadzi go do zguby.
Najgorsze jest jednak to, co dzieje się dalej. Do Arthura przybywa Merlin z przepowiednią, że dziecko narodzone w dniu majowym przyczyni się do upadku królestwa (w Mgłach Avalonu Marrion Zimmer-Bradley ten motyw został poniekąd wykorzystany, jednak Beltane to tam dzień poczęcia, a nie narodzin Mordreda). Co robi nasz szlachetny i sprawiedliwy król? Najpierw wydaje rozkaz zamknięcia wszystkich noworodków w wieży, a następnie, pod wpływem snu, każe przenieść je do łodzi i posłać na morze, skazując tym samym na śmierć (na szczęście dzieci przeżyły, ale to nie zasługa rycerzy Camelotu). Przypomina wam to pewnego władcę z jasełek? Takie działanie oczywiście sprawiło, że część szlachty zaczęła pałać do króla silną niechęcią... A to wszystko na nic. Mordred nigdy nie znalazł się nawet w pobliżu rzeczonej wieży. Został albo ukryty na Orkney, albo wysłany do Arthura, jednak nigdy tam nie dotarł, ponieważ jego statek się rozbił. Jedyny ocalały, dziecko dnia majowego, zostało uratowane przez rybaka i oddane na wychowanie.
Tutaj pozwolę sobie na mały powrót do mojego poprzedniego postu. W Królu Arturze: Legendzie Miecza podczas ostatecznej potyczki Arthur wygłasza bardzo standardową mowę. Wynika z niej, że gdyby Vortigen nie próbował go zabić i gdyby uznał go za krewnego to nigdy nie skończyliby w tym miejscu. Vortigen sam stworzył swojego kata − tak samo jak Arthur tutaj. Jedna błędna decyzja prowadzi do decyzji tragicznej i nagle nie ma już odwrotu.
Oczywiście, w żadnym razie nie zaprzeczam, że istnieją wersje, według których Arthur nie miał pojęcia, że dokonał kazirodczego aktu. Ba, w niektórych stał się przecież nawet ofiarą podstępu (czy to którejś ze swoich sióstr czy Lota z Orkney), a motyw dzieciobójstwa znika z obrazu w XIV/XV wieku. Z drugiej strony natomiast... Cóż, synowie Arthura umierali zazwyczaj w okolicznościach stawiających dwór Camelotu w bardzo negatywnym świetle: 

  • Llachau (Loholt) − możliwe, że wpierw był ślubnym dzieckiem Arthura i Guinevre, jednak już za czasów cyklu Wulgackiego stał się bękartem, urodzonym przez lady Lisanor. Umiera albo w lochu jako więzień, albo zabity przez sir Kaya, który po dekapitacji księcia przypisuje sobie jego zwycięstwo nad olbrzymem. 
  • Amhar (Amyr) − wspomniany jako syn Arthura przez Nenniusa w Historii Brytów. Został zabity przez ojca, nie wiadomo dlaczego i w jakich okolicznościach, i pochowany w Ergyng.
  • Gwydre − pojawia się w O tym jak Culhwch zdobył Olwen jako syn Arthura (możliwe, że adoptowany). Ginie w górach podczas polowania, dźgnięty przez własnego wuja Huaila. 
Poza nimi w tekstach możemy odnaleźć jeszcze Borre'a (Bahalta), również syna lady Lisanor, który w pewnym momencie został połączony ze swoim bratem w jedną postać. Merbisa (Merevie'a), który jest legendarnym przodkiem szkockiego klanu MacArthurów oraz Cydfana. Ten ostatni zostaje nazwany synem Arthura w Hanesyn Hen, a jego matką miała być Eleirch, córka Iaena z Caer Dathyl. W O tym jak Culhwch zdobył Olwen wspomina się o tym, że mężowie z Caer Dathyl są krewnymi Arthura ze strony ojca, co też może wskazywać na jego kazirodcze skłonności.

Królestwo na krawędzi

Przyjrzyjmy się wreszcie temu, co Mordredowi jest zarzucane najczęściej (poza ojcobójstwem), czyli zaplanowaniu spisku na życie Lancelota i Guinevre oraz uzurpację tronu.
U Malory'ego Mordred ze swoim bratem Agravainem są osobami odpowiedzialnymi za przyłapanie królowej na schadzce z jej ukochanym rycerzem. Następuje próba zatrzymania kochanków, Lancelot ucieka, ginie Agravain. Z jednej strony, oczywiście, spiskowanie nie przystoi kwiatowi rycerstwa Albionu, ale z drugiej − od kiedy ujawnianie czyjejś zdrady jest uznawane za uczynek występny?
Guinevre zostaje osądzona i skazana na spalenie na stosie. Z opresji ratuje ją Lancelot, ale znów giną kolejni dwaj synowie Margawse i Lota: Gareth i Gaheris. Arthur, namawiany przez płonącego żądzą zemsty Gawaina, wyrusza do Bretanii na wojnę z Rycerzem Jeziora i zostawia Mordreda w Camelocie. Ten miał prawo zostać jego następcą nie tylko jako jego własny syn, ale także syn jego siostry. Owszem, najmłodszy, ale trzech już nie żyje, a najstarszy mści się na ziemiach Francji. Wybór pozostaje niewielki, prawda?
Jest też oczywiście inna wersja − Arthur wyrusza na wojnę na kontynent (albo do Galii, albo wręcz do samego Rzymu), a Mordred podstępem zajmuje tron i pojmuje Guinevre za żonę, najczęściej wbrew jej woli, jednak Geoffrey z Monmouth sugeruje, że był to związek zawarty za obopólną zgodą. Poza tym, możemy tu też mieć do czynienia ze zwykłą pomyłką: walijskie imię Guinevre to Gwenhwyfar. Miała mieć też ona siostrę, Gwenhwyfach, będącą żoną Mordreda (i to kłótnia sióstr miała w efekcie doprowadzić do konfliktu między mężami i bitwy pod Camlann − oczywiście, że jak nie ma na kogo zrzucić winy to wszystkiemu winne są kobiety).
Jeśli zaś chodzi o legendę o bezdusznym tyranie to nawet sam Malory przyznaje, że Mordred wcale nie był najgorszym władcą w historii, a lud wydawał się woleć jego, a nie Arthura:
(...) A ponieważ poddani żyli wtedy w dostatku, przeto byli bardziej zadowoleni z [rządów] Sir Mordreda niż Króla Arthura; wielu ludzi zaprzysięgło wierność Sir Mordredowi i obiecało trwać przy nim w dobrych i złych chwilach.
Biorąc pod uwagę czasy, w których powstało Le Morte Darthur, można to odczytać jako wyraz ubolewania nad tym, że Edward IV zdobył więcej sojuszników niż król Henryk VI w Wojnie Dwóch Róż. I chociaż Mordred rzeczywiście przypomina mi jednego z dziedziców domu Yorku to jednak nie Edwarda, a jego młodszego brata, Ryszarda III. Ryszard, również dobry władca, który przejął władzę w dyskusyjnych okolicznościach, został skazany przez historię na łatkę okrutnego potwora, który na dodatek zamordował swoich bratanków. A może nawet nie tyle  przez historię samą w sobie, co przez panów Thomasa More'a i Williama Shakespeare'a, obu tworzących dla członków dynastii Tudorów, której założyciel zdobył koronę zabijając Ryszarda w bitwie pod Bosworth w 1485 roku.

Król Rybak

No dobrze, powiecie, ale przecież na koniec Mordred i tak jest tym, który zadaje śmiertelną ranę królowi − a przecież sama wspominałam, że nie ma czegoś takiego jak przebicie mieczem przez przypadek. Zgodzę się, pokiwam głową, ale jednocześnie spytam przewrotnie − a co jeśli odczytujemy to wszystko zupełnie na odwrót?
Opowieść o Królu Rybaku (Rannym Królu) pojawia się w legendach arturiańskich w cyklu o Graalu i sir Percevalu. Młody rycerz natyka się na rannego strażnika Graala, niedołężnego, niezdolnego do poruszania się bez odczuwania olbrzymiego bólu. Jego stan natomiast przekłada się także na ziemie, którymi miał się opiekować i czyni je martwymi, nieurodzajnymi. Odrodzą się tylko jeśli ktoś młody i o czystym sercu zajmie jego miejsce.
Arthur nigdy nie był strażnikiem Graala, ale w jednej z walijskich opowieści wyrusza do podziemi (Annwn), aby zdobyć kocioł mający magiczną moc wskrzeszania zmarłych. Całkiem możliwe, że chodziło o kocioł Dagdy, najwyższego boga mitologii irlandzkiej, który mógł być pierwowzorem kielicha z ostatniej wieczerzy. Za każdym razem jednak mamy do czynienia z naczyniem związanym w jakiś sposób z nieśmiertelnością lub odradzaniem się. W Camelocie natomiast zaczęło się psuć jeszcze zanim Mordred chociażby zbliżył się do tronu (konflikt Lancelota z książętami z Orkney, romans królowej, fakt, że większość rycerzy wyruszyła poszukiwać mitycznego fragmentu zastawy stołowej...). Ład przeistacza się w chaos, bandyci grasują po drogach, a Arthur nie staje się młodszy z każdym dniem, wręcz przeciwnie. Czy naprawdę byłoby takie dziwne, gdyby zastąpił go ktoś młodszy? Ktoś w czyich żyłach płynęła krew Pendragonów?
Jak to zwykle bywa w przypadku opowieści o Camelocie - co twórca to trochę inna odpowiedź na powyższe pytania.

~*~
* Teksty znalezione w Białej Księdze z Rhydderch, Czerwonej Księdze z Hergest i Czarnej Księdze z Carmarthen. I o ile czas powstania ksiąg to wieki XIII i XIV, o tyle same utwory są zapewne dużo starsze.
~*~

Bibliografia:

1) Ashley Mike, The Mammoth Book of King Arthur, Running Press,2005
2) Cherewatuk Karen, Royal Bastardy, Incest, and a Failed Dynasty [w:] Marriage, Adultery and Inheritance in Malory's Morte Darthur, Boydell & Brewer, 2006
3) Karr Phyllis Ann, The Arthurian Companion: The Legendary World of Camelot and the Round Table, Green Knight Publishing, 2001
4) Davis Sioned, The Mabinogion - The Great Medieval Celtic Tales, Oxford University Press, 2007
5) Malory Thomas, Le Morte Darthur, Wordsworth Edition Limited, 1996
6) Macleod Sharon Paice, Celtic Myth and Religion: A Study of Traditional Belief, with Newly Translated Prayers, Poems and Songs, McFarland, 2011
7) Green Thomas, Arthuriana: Early Arthurian Tradition and the Origins of the Legend, The Lindes Press, 2009

Król Artur: Legenda Miecza

Król Artur: Legenda Miecza

To nie jest recenzja, a omówienie wykorzystania motywów arturiańskich. W tekście znajdują się szczegóły fabuły. Fragmenty tekstów anglojęzycznych w moim tłumaczeniu. 




Mordred pod bramami!


Mordred jest moim drugim ulubionym bohaterem Arthuriany, tutaj jednak nie cieszyłam się jego obecnością na ekranie zbyt długo. A i przez te kilka minut nie jest to ten dobrze znany Mordred − zamiast niego mamy starca i doświadczonego maga (czyli cechy bardziej kojarzące się z Merlinem). Owszem, umiera w czasie epickiej bitwy, ale z ręki Uthera Pendragona, nie Arthura, i do tego w sposób raczej mało widowiskowy.
Wątek kazirodczego związku Arthura i Morgouse/Morgany został tym samym wykasowany na samym starcie − nie po raz pierwszy w historii. "Idylle Królewskie" lorda Tennysona, jedno z dzieł, które najbardziej odcisnęły swoje piętno na dzisiejszym obrazie mitu arturiańskiego, pomija ten wątek całkowicie. Hollywood też zazwyczaj starało się zepchnąć kwestię więzów krwi łączących Arthura i Mordreda w niebyt; "Knights of Round Table" z 1954 miesza w kwestiach rodzinnych tak bardzo, że Mordred nagle staje się tam mężem Morgany Le Fay. 
Co więc ma wspólnego druidystyczny niszczyciel Camelotu z "Legendy Miecza" ze swoim pierwowzorem? Poza imieniem − niewiele. Mordred jakiego znamy z wczesnych wersji legendy oraz przekazu Malory'ego nie parał się magią, był jednym z rycerzy Okrągłego Stołu i raczej nie przebierał się za Cernnunosa; odniosłam wrażenie, że scenarzysta zasugerował się trochę "Mgłami Avalonu" pisząc krótką historię tej postaci.
Tym razem nie jest to również główny zły odpowiedzialny za upadek arturiańskiej utopii. Stanowi jedynie narzędzie w rękach dużo sprytniejszego człowieka. Trochę szkoda, że twórcy zmarnowali potencjał i z naprawdę rozpoznawalnego bohatera legendy, zrobili celtycką wersję Hannibala atakującego na magicznych słoniach, które chyba ukradł ze Śródziemia.


Król z kamienia


Kwestia ojcostwa ogólnie niewiele osób w tym filmie obchodzi. Nie znajdziemy więc tutaj historii poczęcia Arthura − nie wiemy, czy Uther zanim stał się rycerzem w lśniącej zbroi broniącym uciśnionych przed magiem z rogami na głowie, połasił się na nie swoją żonę. Igraine w tym filmie nie jest nawet nazwana. Oczywiście, nie wszystko można pokazać  i nie wszystko jest dla fabuły ważne, ale chociaż drobne nawiązanie do kwestii tego, że pochodzenie Arthura nie dla wszystkich było takie znowu jasne byłoby miłym mrugnięciem do widza.
O tym kto był ojcem Uthera też nic nie wiemy, ale zakładam, że w takim razie wersja z królem Konstansem jest obowiązująca, z bardzo prostego powodu: Uther ma w tym filmie brata. Nie Mainesa i nie Pandragona, a Vortigena, który był seneszalem dworu Konstansa (cykl Wulgacki, XIII wiek). Cały związek rodzinny nie jest więc wzięty kompletnie z powietrza i jestem za to ogromnie wdzięczna autorowi scenariusza.
Tak jak już wspominałam, to Uther jest w tym filmie pogromcą Mordreda. On też jako pierwszy dzierży Ekskalibur w swojej dłoni (do kwestii miecza jeszcze wrócimy). Zdecydowanie jego śmierć jest bardziej podniosła niż u Malory'ego, gdzie Uthera powala choroba, a nie ostrze rodzonego brata. Tym jednak, co najbardziej wyróżnia obraz ojca Arhura w "Legendzie" jest jego rola po śmierci − rola strażnika miecza, zaklętego w kamień opiekuna, który rozpozna swoją krew. Ma to w sobie pierwiastek mityczny; cytując Norrisa Lacy'ego, znawcę francuskiej literatury średniowiecznej:
(...) mit arturiański, z lepszym lub gorszym skutkiem, jest ciągle tworzony na nowo.
Mogę śmiało uznać, że w przypadku Uthera Pendragona i "Legendy" skutek jest zdecydowanie dobry. Nie tylko dla samej postaci, która znacząco urasta w randze, ale i dla samej opowieści i mitologii świata (jeśli, oczywiście, twórcy postanowią historię kontynuować).


Dziecko (Nie)Szczęścia


Arthur doczekał się swojej sceny mojżeszowskiej. Wody morskie się przed nim nie rozstępują, ale dziecko puszczone na wodę rzeczną, odkryte przez piorące kobiety jest obrazem dość rozpoznawalnym w kulturze. Nawet jeśli rzeczone dziecko nie jest noworodkiem, a wśród praczek nie ma żadnej księżniczki. (Na marginesie: to też oznacza, że na lokalizację Camelotu prawdopodobnie wybrano Windsor − z Walii czy Kornwalii łódka Tamizą do Londinium by nie dopłynęła).
Nie będę kłamać, w pierwszej chwili wizja Arthura jako wyrostka dorastającego w lupanarze, na ulicach Londinium i w klubie kung-fu jest... dziwna, ale też w pewien sposób intrygująca. Kontynuujemy tradycję według której Arthur o swoim królewskim pochodzeniu nie wiedział. O ile w legendzie wychowanie u sir Ectora (którego rolę, w pewnym sensie, przejął tutaj George Sto Oczu) polegało głównie na nauce fachu rycerskiego, o tyle w filmie mamy sytuację o wiele bardziej pomocną w przypadku przyszłego władcy. Uczy się nie tylko walczyć, ale również zarządzać, twardo negocjować, zdobywać to, na czym najbardziej mu zależy, a jednocześnie robi wszystko, aby chronić ludzi, na których mu zależy. Tym samym spokojnie możemy usunąć postać Kaya, skoro seneszal nie będzie w Camelocie znów aż tak bardzo potrzebny.
Jeśli zaś patrzymy na ten wątek z punktu widzenia wychowania u Merlina (jak chociażby u White'a), gdzie wielką rolę odgrywały przemiany magiczne (Celtowie uwielbiali animagię) to cóż, moim zdaniem, sekwencja duchowej, iście szamańskiej, podróży Arthura do pierwszej zniszczonej wieży może się liczyć jako sposób wykorzystania motywu. Arthur nie przemienia się zewnętrznie, ale doświadcza tyle (w starciu z siłami mniej lub bardziej naturalną przyrodą brytyjską!), że pozwala mu to na otwarcie się na przemianę wewnętrzną. Plus, pomaga mu w tym miecz, który według tutejszej wersji jest właśnie dziełem Merlina...


Zbudujemy wieżę...


Nie jestem pewna, czy historia Vortigena jest specjalnie znana w Polsce, dlatego postaram się ją dość szybko streścić. Jak wspominałam był to seneszal na dworze króla Konstansa (lub też udzielny książę/król walijski), który, aby umocnić swoją władzę, postanowił wybudować wieżę. Ta jednak, mimo wysiłku budowniczych, ciągle się zawalała. Vortigen poszedł więc po radę do astrologów, którzy przepowiedzieli, że musi złożyć na fundamentach ofiarę z krwi dziecka, które nie ma ojca. Dzieckiem tym okazał się Merlin, który nie tylko nie dał się zabić, ale też wyjaśnił wszystkim zagadkę wadliwej budowli. Otóż pod miejscem, w którym miała stanąć wieża toczyły walkę dwa ogromne smoki: biały i czerwony. Biały zdobywał przewagę, ale miał nadejść dzień, gdy czerwony odgryzie mu głowę − i tu, w zależności od opowiadającego, interpretacja zaczyna się różnić. Jest to przepowiednia zwycięstwa Uthera nad Vortigenem, Albionu nad najeźdźcami, Walijczyków nad Anglikami...
Mamy więc Vortigena i jego wymarzoną wieżę, nie mamy jedynie smoków (chociaż te całkowicie z filmu nie wyparowały). Jej budowa również okupiona jest ofiarą z krwi − tym razem jednak nie przypadkowego dziecka, a ukochanej żony, której poświęcenie ma gwarantować potęgę. Lecz, tak samo jak w legendzie, jej ukończenie jest niemożliwe, a powodem, dla którego ostatecznie upada jest walka: dziedzica Uthera z samym Vortigenem, któremu nawet magiczne moce, za które tym razem zapłacił krwią jedynej córki, nie są w stanie pomóc w uniknięciu przeznaczenia.
Wspaniale też wypada samo przedstawienie budowli: i w czasie jej tworzenia, i w momencie gdy zostaje zburzona. To drugie ujęcie spokojnie można by wkleić na kartę Tarota − zwłaszcza, że oznacza ona gwałtowną zmianę. W "Legendzie" ten warunek zostaje jak najbardziej spełniony − pierwsza wieża runęła, gdy czasy pokoju przechodziły w czas wojny i chaosu; druga, gdy tyran zginął z ręki wybawiciela.


Dwa ostrza w jednym


Nie znoszę, gdy Miecz z Kamienia i Ekskalibur są brane za jedno i to samo. Co robi film? Przedstawia Miecz z Kamienia i Ekskalibur jako jedno i to samo. A jednocześnie wybrnął z tego z taką klasą, że dłonie same składają się do oklasków.
Miecz stworzony przez Merlina, podarowany rodowi Pendragonów i złączony z ich krwią mocą Pani Jeziora. Jego pierwszym właścicielem jest Uther, który po śmierci staje się jego strażnikiem. Moment, w którym Arthur wyciąga go z kamienia nie jest już wyłącznie potwierdzeniem jego pochodzenia − jest symbolicznym przekazaniem miecza wewnątrz rodu, z ojca na syna. Przekazaniem, które całkowicie dopełni się podczas ostatecznego starcia, gdy Arthur zaakceptuje nie tylko swoje pochodzenie, ale też wynikające z niego rany (fizyczne i psychiczne).
Co się dzieje jednak zanim nastąpi akceptacja? Arthur stara się uciec, odrzucić swoje dziedzictwo, ciska więc miecz w wody jeziora i ucieka. Scena, która mnie osobiście poruszyła najbardziej − w legendzie człowiekiem, który oddaje miecz wodzie jest sir Bedivere. Człowiek, który wpierw się zawahał, nie wykonał rozkazu swojego króla, bo wiedział, że odrzucenie Ekskalibura jest jednoznaczne z przyznaniem, że Camelot upadł i dzieło, któremu wszyscy poświęcili swoje życie, przepadło. Arthur w "Legendzie" w momencie rzutu nie przejmuje się ani Camelotem, ani niczyim marzeniem − chce po prostu uciec przed własnymi demonami.
I tu następuje kolejne przekazanie − Pani Jeziora zmusza Arthura do spojrzenia w przyszłość, a raczej w możliwą przyszłość − tę, która się wydarzy, jeśli nie przyjmie miecza z powrotem. Do niczego go nie zmusza, Ekskalibur jako święty dar nie może zostać wręczony na siłę, jedynie uświadamia bohatera, że jego wybory mają konsekwencje. A widząc ogrom zniszczeń i cierpienia Arthur przejął się losem innych, nie swoim − tym samym udowadniając i Pani Jeziora, i samemu sobie, że jest godzien dzierżyć Ekskalibura. Tu już nie można powiedzieć:
został królem, bo jakaś wodna ździra rzuciła w niego mieczem. 


Skrzydlaci wybawcy


Orły i kruki. Nie jestem ornitologiem, dlatego na początku automatycznie przyjęłam, że zwierzęciem, które zastąpiło smoka na emblemacie i zbrojach rodu Pendragonów jest orzeł, potem dopiero przypomniałam sobie o istnieniu sokołów. Przy czym będę się upierać jednak przy tezie pierwotnej: zwłaszcza, jeśli założyły, że linia Arthura to rzeczywiście linia Konstansa, który prawie na pewno jest postacią pierwotnie rzymską.
Ptak, który ratuje skóry Arthura i jego drużyny jeszcze-nie-całkiem-rycerzy też wygląda mi raczej orłowato, chociaż sokoła również dałoby się obronić − jest to w końcu ptak związany z Merlinem.
Orły w kulturze celtyckiej pojawiają się głównie w opowieściach walijskich (Arthur również jest bohaterem zdecydowanie walijskim) − najbardziej znany przykład znajduje się w Czwartej Gałęzi Mabinogionu. Lleu Llaw Gyffes zdradzony przez swoją żonę i ugodzony śmiertelnie przez jej kochanka, zamienia się właśnie w orła. Jego imię "Jasny/Jaśniejący" można spokojnie odnieść do świetlno-słonecznej symboliki ptaka Jupitera (wpływ kultury rzymskiej na celtycką to temat na zupełnie inną notkę). Arthur w "Legendzie" zdecydowanie jest rycerzem światła mającym obalić siły mroku (nawet kolory ich ubrań na to wskazują).
Kruki i wrony (również nie potrafię odróżnić jednego od drugiego) mają dla siebie jedną scenę, ale za to sporą i pięknie nakręconą. Odpowiadają na wezwanie Czarodziejki i atakują żołnierzy Vortigena. Czarne ptaki, kojarzone z boginią Morrighan, mogą stanowić podpowiedź co do tożsamości bohaterki (przejście od bogini do magini, Morrighan staje się Morganą), ale nie muszą. W wierzeniach celtyckich kruki są kojarzone z wysłannikami śmierci, ale także jako ptaki proroków i wróżbitów, związane nie tylko ze światem podziemnym, ale także z tym, co nie jest dostępne zwykłym śmiertelnikom. Uczynienie z nich posłusznych czarodziejskich zwierzątek niosących śmierć broni się więc samo.


Nikt nie lubi węży...


... tylko, że to nieprawda. W świecie rzymsko-celtyckim te urocze gady związane są z płodnością, wodą, śmiercią, odradzaniem się i odmładzaniem. To też święte i szanowane przez druidów stworzenia. W "Legendzie" wąż i jego pani są najpotężniejszymi ze sprzymierzeńców Arthura. Ukąszenie pozwala przyszłemu królowi zobaczyć rzeczy takimi jakimi są − widzieć magię, nawet tą ukrytą, zrozumieć więcej niż mógłby sam z siebie.
Vortigen ucinając głowę wężowi, który ochrania Arthura zdaje się próbować zapobiec nieuniknionemu − odrodzeniu się ziemi. Kraj, który za jego panowania upadł, ma rozkwitnąć na nowo dzięki jego następcy. Camelot młodnieje raz jeszcze przy pełnym wsparciu i pomocy tych, którzy posługują się magią.
A wracając na moment do kwestii Morrighan i Morgany − w jednym z irlandzkich mitów syn bogini wojny, Meiche, żył z trzema wężami zamieszkującymi jego serce. Jednakże bóstwami celtyckimi związanymi z wężami są Corchen (bogini o której wiadomo niewiele, prawdopodobnie była jedną z postaci Bogini Matki) oraz Cernunnos (tym dziwniejsze wydaje się to, że Mordred, który w "Legendzie" postanowił Cernunnosa udawać, posługiwał się ogromnymi słoniami, a nie wężami).


Arthur i wikingowie

A gdy [Arthur] zajął Irlandię, wyruszył do Norwegii i nie spoczął, póki nie podbił jej całej. Podczas tej kampanii zdobył wszystkie ziemie Północy − Norwegię, Danię, Szetlandy, Orkady, Wyspy Owcze, Hebrydy, Szkocję  i nałożył daninę na tamtejszych władców.

Powyższy fragment Breta sögur, czyli islandzkiego tłumaczenia Historii Królów Brytanii Geoffreya z Monmouth, daje dość dobry obraz tego, że wbrew pozorom wikingowie w Camelocie nie znaleźli się przez przypadek. Brakuje tu co prawda podboju Islandii, o którym również wspomina mnich w swoim dziele, ale przekaz i bez tego jest jasny: był czas gdy Arthur władał całą Skandynawią.
W "Legendzie" wychodzimy z sytuacji gdy to wikingowie żądają daniny w postaci młodych, zdolnych do nauki walki chłopców, a Vortigen się na to zgadza, aby uniknąć ewentualnej inwazji. Po jego obaleniu poseł z północy (który już raz został upokorzony przez Arthura) uznaje, że dla dobra pokoju Arthur również powinien przystać na te warunki. Wystarczy jednak twarde "nie" z ust Prawdziwego Króla, aby sytuacja się odwróciła i to wikingowie składali hołd przed Albionem.
Tym samym dostajemy też doskonały ewentualny punkt wyjścia następnej historii − sami powiedzcie, jak długo władcy Północy będą zadowoleni z tego, że ich wysłannicy klękają przed jakimś blondynkiem niewiadomo skąd? A biorąc pod uwagę, że Arthur wyruszający poza Brytanię jest motywem prawie że nieobecnym w popkulturze... Radziłabym twórcom kuć żelazo póki gorące.


Tragedia odwrócona



To jest tragedia, tragedia arystotelesowska i wszechstronna, historia grzechu powracającego do korzeni. − T. H. White, Once and Future King

No właśnie. Historia Camelotu to historia bohatera, którego zgubiły jego własne błędy, a miecz w ręku syna/siostrzeńca dokonał jedynie ostatecznego cieńcia. Moment, kiedy pozostaje wybór − poddać się, zginąć czy samemu zabić młodzieńca ze swojej krwi jest wyborem jak najbardziej tragicznym − dobrego wyjścia nie ma, coś zostanie zniszczone i stracone. Arthur sam w sobie też jest bohaterem mocno arystotelesowskim: szlachetny, władca, wzbudzający jednocześnie szacunek i pewną litość odbiorcy jego historii, a jednak z góry skazany na niepowodzenie.
W "Legendzie Miecza" to nie Arthura prześladują błędy z przeszłości. Nie on próbuje za wszelką cenę utrzymać tron i koronę. Ta rola przypisana została Vortigenowi, a jednocześnie obdarta z jakichkolwiek szarości. Vortigen jest zły, bo żądny władzy i gotów dla potęgi zamordować ukochaną żonę, a później córkę. Jako zabójca brata traci jakiekolwiek resztki honoru − tylko po co? Arthur z legend bronił tego w co wierzył, Vortigen z filmu chce jedynie władzy. O ile lepsza byłaby to postać, gdyby np.: podczas nauki wśród magów zobaczył to, czego ci ludzie są w stanie dokonać i autentycznie się przeraził. Uwierzył całym sobą, że tylko wojna może uratować zwykłych ludzi, a Uther przecież nigdy na wojnę z magami nie pójdzie...
"Błąd" niezabicia dziecka (Mordred) pozostaje "błędem" niezabicia dziecka (Arthur) i w obu przypadkach niedoszły zabójca sam sobie stwarza kata. Główna różnica jest taka, że w "Legendzie" ostateczna walka i zabójstwo krewnego jest już zemstą rodową i jako takie nie podlega karze, a zostaje nagrodzone (tron, korona, miecz, wiwatujący poddani, obiad z wikingami...).


Wielki Nieobecny (?)


Merlin wydaje się być ukryty za mgłą gęstszą niż ta, która ochrania Avalon. Wszyscy go znają, wszyscy o nim mówią, ale on sam nie pokazuje się ani na moment. Nie bierze nawet udziału w bitwie przeciw Mordredowi − jego zadanie ogranicza się do kradzieży jego laski, wykucia miecza i przekazania go Utherowi. Nie angażuje się w politykę, nie stara się odszukać i wychować Arthura, niby pomaga ruchowi oporu, ale też nigdy we własnej osobie. Duch opiekuńczy, rzecz by można.
Tylko czy na pewno?
Zaczęłam się już nad tym zastanawiać podczas seansu. Czarodziejka (ang. The Mage) wkracza do akcji oficjalnie z rozkazu Merlina. Nigdy nie poznajemy jej imienia, możemy więc jedynie domniemywać, że to pewnie Morgana (z racji wyglądu i czasu akcji) lub może Viviana (komu innemu powierzyć tak delikatną misję jak nie swojej ukochanej uczennicy?). Z drugiej strony, w sekwencji ukazującej historię Ekskalibura nie widzimy twarzy Merlina, jedynie postać. Nasza droga magini jest do tego bardzo zaprzyjaźniona z pewnym ptakiem (Merlin to też nazwa sokoła z Północnego Hempshire) oraz wężami. Pewne podejrzenia nasuwają się same.
Pozostaje pytanie: czy scenarzyści byliby w stanie zrobić z Merlina kobietę? Patrząc na fabułę i na to, jak ogromna jest wiedza Czarodziejki − możliwe. Jednak obsada zamieszczona na stronie filmu na IMDb nie pozostawia złudzeń − Merlin gdzieś tam jest i do tego jest mężczyzną (granym przez Kamila Lemieszewskiego).



~*~

Na marginesie.
1) Odniosłam wrażenie, że Guy Ritchie chciał nakręcić coś równie legendarnego jak Excalibur z 1981, ale na miarę XXI wieku. Całkiem możliwe, że mu się udało.
2) Ścieżka dźwiękowa tego filmu jest przepiękna. Nigdy nie spodziewałabym się, że usłyszę coś aż tak niesamowitego.
3) Dla fanów Marco Polo: Sto Oczu znów ma pod swoją opieką wygadanego blondyna. Najwyraźniej taka karma.
4) Dobra rada dla tutejszego Arthura, skoro już założył koronę na głowę: talk less, smile more.


~*~


Bibliografia:

1) Umland Samuel J., Umland Rebecca A., The Use of Arthurian Legend in Hollywood Film: From Connecticut Yankees to Fisher Kings, Greenwood Publishing Group, 1996
2) Green Miranda, Animals in Celtic Life and Myth, Routlege, 1992
3) Lacy Norris J., Mythopoeia in Excalibur [w:] Cinema Arthuriana, McFarland, 2010 (revised edition)
4) Karr Phyllis Ann, The Arthurian Companion: The Legendary World of Camelot and the Round Table, Green Knight Publishing, 2001
5) White T. H., The Once and Future King, Ace Books, 1987
6) Malory Thomas, Le Morte Darthur, Wordsworth Edition Limited, 1996
7) Kalinke Marianne E., The Introduction to the Arthurian Legend in Scandinavia [w:] The Arthur of the North: Arthurian Legend in the Norse and Rus Realms, University of Wales Press, 2011
8) Macleod Sharon Paice, Celtic Myth and Religion: A Study of Traditional Belief, with Newly Translated Prayers, Poems and Songs, McFarland, 2011

Copyright © 2014 Rycerka spod celtyckiej gwiazdy , Blogger