Król Artur: Legenda Miecza

To nie jest recenzja, a omówienie wykorzystania motywów arturiańskich. W tekście znajdują się szczegóły fabuły. Fragmenty tekstów anglojęzycznych w moim tłumaczeniu. 




Mordred pod bramami!


Mordred jest moim drugim ulubionym bohaterem Arthuriany, tutaj jednak nie cieszyłam się jego obecnością na ekranie zbyt długo. A i przez te kilka minut nie jest to ten dobrze znany Mordred − zamiast niego mamy starca i doświadczonego maga (czyli cechy bardziej kojarzące się z Merlinem). Owszem, umiera w czasie epickiej bitwy, ale z ręki Uthera Pendragona, nie Arthura, i do tego w sposób raczej mało widowiskowy.
Wątek kazirodczego związku Arthura i Morgouse/Morgany został tym samym wykasowany na samym starcie − nie po raz pierwszy w historii. "Idylle Królewskie" lorda Tennysona, jedno z dzieł, które najbardziej odcisnęły swoje piętno na dzisiejszym obrazie mitu arturiańskiego, pomija ten wątek całkowicie. Hollywood też zazwyczaj starało się zepchnąć kwestię więzów krwi łączących Arthura i Mordreda w niebyt; "Knights of Round Table" z 1954 miesza w kwestiach rodzinnych tak bardzo, że Mordred nagle staje się tam mężem Morgany Le Fay. 
Co więc ma wspólnego druidystyczny niszczyciel Camelotu z "Legendy Miecza" ze swoim pierwowzorem? Poza imieniem − niewiele. Mordred jakiego znamy z wczesnych wersji legendy oraz przekazu Malory'ego nie parał się magią, był jednym z rycerzy Okrągłego Stołu i raczej nie przebierał się za Cernnunosa; odniosłam wrażenie, że scenarzysta zasugerował się trochę "Mgłami Avalonu" pisząc krótką historię tej postaci.
Tym razem nie jest to również główny zły odpowiedzialny za upadek arturiańskiej utopii. Stanowi jedynie narzędzie w rękach dużo sprytniejszego człowieka. Trochę szkoda, że twórcy zmarnowali potencjał i z naprawdę rozpoznawalnego bohatera legendy, zrobili celtycką wersję Hannibala atakującego na magicznych słoniach, które chyba ukradł ze Śródziemia.


Król z kamienia


Kwestia ojcostwa ogólnie niewiele osób w tym filmie obchodzi. Nie znajdziemy więc tutaj historii poczęcia Arthura − nie wiemy, czy Uther zanim stał się rycerzem w lśniącej zbroi broniącym uciśnionych przed magiem z rogami na głowie, połasił się na nie swoją żonę. Igraine w tym filmie nie jest nawet nazwana. Oczywiście, nie wszystko można pokazać  i nie wszystko jest dla fabuły ważne, ale chociaż drobne nawiązanie do kwestii tego, że pochodzenie Arthura nie dla wszystkich było takie znowu jasne byłoby miłym mrugnięciem do widza.
O tym kto był ojcem Uthera też nic nie wiemy, ale zakładam, że w takim razie wersja z królem Konstansem jest obowiązująca, z bardzo prostego powodu: Uther ma w tym filmie brata. Nie Mainesa i nie Pandragona, a Vortigena, który był seneszalem dworu Konstansa (cykl Wulgacki, XIII wiek). Cały związek rodzinny nie jest więc wzięty kompletnie z powietrza i jestem za to ogromnie wdzięczna autorowi scenariusza.
Tak jak już wspominałam, to Uther jest w tym filmie pogromcą Mordreda. On też jako pierwszy dzierży Ekskalibur w swojej dłoni (do kwestii miecza jeszcze wrócimy). Zdecydowanie jego śmierć jest bardziej podniosła niż u Malory'ego, gdzie Uthera powala choroba, a nie ostrze rodzonego brata. Tym jednak, co najbardziej wyróżnia obraz ojca Arhura w "Legendzie" jest jego rola po śmierci − rola strażnika miecza, zaklętego w kamień opiekuna, który rozpozna swoją krew. Ma to w sobie pierwiastek mityczny; cytując Norrisa Lacy'ego, znawcę francuskiej literatury średniowiecznej:
(...) mit arturiański, z lepszym lub gorszym skutkiem, jest ciągle tworzony na nowo.
Mogę śmiało uznać, że w przypadku Uthera Pendragona i "Legendy" skutek jest zdecydowanie dobry. Nie tylko dla samej postaci, która znacząco urasta w randze, ale i dla samej opowieści i mitologii świata (jeśli, oczywiście, twórcy postanowią historię kontynuować).


Dziecko (Nie)Szczęścia


Arthur doczekał się swojej sceny mojżeszowskiej. Wody morskie się przed nim nie rozstępują, ale dziecko puszczone na wodę rzeczną, odkryte przez piorące kobiety jest obrazem dość rozpoznawalnym w kulturze. Nawet jeśli rzeczone dziecko nie jest noworodkiem, a wśród praczek nie ma żadnej księżniczki. (Na marginesie: to też oznacza, że na lokalizację Camelotu prawdopodobnie wybrano Windsor − z Walii czy Kornwalii łódka Tamizą do Londinium by nie dopłynęła).
Nie będę kłamać, w pierwszej chwili wizja Arthura jako wyrostka dorastającego w lupanarze, na ulicach Londinium i w klubie kung-fu jest... dziwna, ale też w pewien sposób intrygująca. Kontynuujemy tradycję według której Arthur o swoim królewskim pochodzeniu nie wiedział. O ile w legendzie wychowanie u sir Ectora (którego rolę, w pewnym sensie, przejął tutaj George Sto Oczu) polegało głównie na nauce fachu rycerskiego, o tyle w filmie mamy sytuację o wiele bardziej pomocną w przypadku przyszłego władcy. Uczy się nie tylko walczyć, ale również zarządzać, twardo negocjować, zdobywać to, na czym najbardziej mu zależy, a jednocześnie robi wszystko, aby chronić ludzi, na których mu zależy. Tym samym spokojnie możemy usunąć postać Kaya, skoro seneszal nie będzie w Camelocie znów aż tak bardzo potrzebny.
Jeśli zaś patrzymy na ten wątek z punktu widzenia wychowania u Merlina (jak chociażby u White'a), gdzie wielką rolę odgrywały przemiany magiczne (Celtowie uwielbiali animagię) to cóż, moim zdaniem, sekwencja duchowej, iście szamańskiej, podróży Arthura do pierwszej zniszczonej wieży może się liczyć jako sposób wykorzystania motywu. Arthur nie przemienia się zewnętrznie, ale doświadcza tyle (w starciu z siłami mniej lub bardziej naturalną przyrodą brytyjską!), że pozwala mu to na otwarcie się na przemianę wewnętrzną. Plus, pomaga mu w tym miecz, który według tutejszej wersji jest właśnie dziełem Merlina...


Zbudujemy wieżę...


Nie jestem pewna, czy historia Vortigena jest specjalnie znana w Polsce, dlatego postaram się ją dość szybko streścić. Jak wspominałam był to seneszal na dworze króla Konstansa (lub też udzielny książę/król walijski), który, aby umocnić swoją władzę, postanowił wybudować wieżę. Ta jednak, mimo wysiłku budowniczych, ciągle się zawalała. Vortigen poszedł więc po radę do astrologów, którzy przepowiedzieli, że musi złożyć na fundamentach ofiarę z krwi dziecka, które nie ma ojca. Dzieckiem tym okazał się Merlin, który nie tylko nie dał się zabić, ale też wyjaśnił wszystkim zagadkę wadliwej budowli. Otóż pod miejscem, w którym miała stanąć wieża toczyły walkę dwa ogromne smoki: biały i czerwony. Biały zdobywał przewagę, ale miał nadejść dzień, gdy czerwony odgryzie mu głowę − i tu, w zależności od opowiadającego, interpretacja zaczyna się różnić. Jest to przepowiednia zwycięstwa Uthera nad Vortigenem, Albionu nad najeźdźcami, Walijczyków nad Anglikami...
Mamy więc Vortigena i jego wymarzoną wieżę, nie mamy jedynie smoków (chociaż te całkowicie z filmu nie wyparowały). Jej budowa również okupiona jest ofiarą z krwi − tym razem jednak nie przypadkowego dziecka, a ukochanej żony, której poświęcenie ma gwarantować potęgę. Lecz, tak samo jak w legendzie, jej ukończenie jest niemożliwe, a powodem, dla którego ostatecznie upada jest walka: dziedzica Uthera z samym Vortigenem, któremu nawet magiczne moce, za które tym razem zapłacił krwią jedynej córki, nie są w stanie pomóc w uniknięciu przeznaczenia.
Wspaniale też wypada samo przedstawienie budowli: i w czasie jej tworzenia, i w momencie gdy zostaje zburzona. To drugie ujęcie spokojnie można by wkleić na kartę Tarota − zwłaszcza, że oznacza ona gwałtowną zmianę. W "Legendzie" ten warunek zostaje jak najbardziej spełniony − pierwsza wieża runęła, gdy czasy pokoju przechodziły w czas wojny i chaosu; druga, gdy tyran zginął z ręki wybawiciela.


Dwa ostrza w jednym


Nie znoszę, gdy Miecz z Kamienia i Ekskalibur są brane za jedno i to samo. Co robi film? Przedstawia Miecz z Kamienia i Ekskalibur jako jedno i to samo. A jednocześnie wybrnął z tego z taką klasą, że dłonie same składają się do oklasków.
Miecz stworzony przez Merlina, podarowany rodowi Pendragonów i złączony z ich krwią mocą Pani Jeziora. Jego pierwszym właścicielem jest Uther, który po śmierci staje się jego strażnikiem. Moment, w którym Arthur wyciąga go z kamienia nie jest już wyłącznie potwierdzeniem jego pochodzenia − jest symbolicznym przekazaniem miecza wewnątrz rodu, z ojca na syna. Przekazaniem, które całkowicie dopełni się podczas ostatecznego starcia, gdy Arthur zaakceptuje nie tylko swoje pochodzenie, ale też wynikające z niego rany (fizyczne i psychiczne).
Co się dzieje jednak zanim nastąpi akceptacja? Arthur stara się uciec, odrzucić swoje dziedzictwo, ciska więc miecz w wody jeziora i ucieka. Scena, która mnie osobiście poruszyła najbardziej − w legendzie człowiekiem, który oddaje miecz wodzie jest sir Bedivere. Człowiek, który wpierw się zawahał, nie wykonał rozkazu swojego króla, bo wiedział, że odrzucenie Ekskalibura jest jednoznaczne z przyznaniem, że Camelot upadł i dzieło, któremu wszyscy poświęcili swoje życie, przepadło. Arthur w "Legendzie" w momencie rzutu nie przejmuje się ani Camelotem, ani niczyim marzeniem − chce po prostu uciec przed własnymi demonami.
I tu następuje kolejne przekazanie − Pani Jeziora zmusza Arthura do spojrzenia w przyszłość, a raczej w możliwą przyszłość − tę, która się wydarzy, jeśli nie przyjmie miecza z powrotem. Do niczego go nie zmusza, Ekskalibur jako święty dar nie może zostać wręczony na siłę, jedynie uświadamia bohatera, że jego wybory mają konsekwencje. A widząc ogrom zniszczeń i cierpienia Arthur przejął się losem innych, nie swoim − tym samym udowadniając i Pani Jeziora, i samemu sobie, że jest godzien dzierżyć Ekskalibura. Tu już nie można powiedzieć:
został królem, bo jakaś wodna ździra rzuciła w niego mieczem. 


Skrzydlaci wybawcy


Orły i kruki. Nie jestem ornitologiem, dlatego na początku automatycznie przyjęłam, że zwierzęciem, które zastąpiło smoka na emblemacie i zbrojach rodu Pendragonów jest orzeł, potem dopiero przypomniałam sobie o istnieniu sokołów. Przy czym będę się upierać jednak przy tezie pierwotnej: zwłaszcza, jeśli założyły, że linia Arthura to rzeczywiście linia Konstansa, który prawie na pewno jest postacią pierwotnie rzymską.
Ptak, który ratuje skóry Arthura i jego drużyny jeszcze-nie-całkiem-rycerzy też wygląda mi raczej orłowato, chociaż sokoła również dałoby się obronić − jest to w końcu ptak związany z Merlinem.
Orły w kulturze celtyckiej pojawiają się głównie w opowieściach walijskich (Arthur również jest bohaterem zdecydowanie walijskim) − najbardziej znany przykład znajduje się w Czwartej Gałęzi Mabinogionu. Lleu Llaw Gyffes zdradzony przez swoją żonę i ugodzony śmiertelnie przez jej kochanka, zamienia się właśnie w orła. Jego imię "Jasny/Jaśniejący" można spokojnie odnieść do świetlno-słonecznej symboliki ptaka Jupitera (wpływ kultury rzymskiej na celtycką to temat na zupełnie inną notkę). Arthur w "Legendzie" zdecydowanie jest rycerzem światła mającym obalić siły mroku (nawet kolory ich ubrań na to wskazują).
Kruki i wrony (również nie potrafię odróżnić jednego od drugiego) mają dla siebie jedną scenę, ale za to sporą i pięknie nakręconą. Odpowiadają na wezwanie Czarodziejki i atakują żołnierzy Vortigena. Czarne ptaki, kojarzone z boginią Morrighan, mogą stanowić podpowiedź co do tożsamości bohaterki (przejście od bogini do magini, Morrighan staje się Morganą), ale nie muszą. W wierzeniach celtyckich kruki są kojarzone z wysłannikami śmierci, ale także jako ptaki proroków i wróżbitów, związane nie tylko ze światem podziemnym, ale także z tym, co nie jest dostępne zwykłym śmiertelnikom. Uczynienie z nich posłusznych czarodziejskich zwierzątek niosących śmierć broni się więc samo.


Nikt nie lubi węży...


... tylko, że to nieprawda. W świecie rzymsko-celtyckim te urocze gady związane są z płodnością, wodą, śmiercią, odradzaniem się i odmładzaniem. To też święte i szanowane przez druidów stworzenia. W "Legendzie" wąż i jego pani są najpotężniejszymi ze sprzymierzeńców Arthura. Ukąszenie pozwala przyszłemu królowi zobaczyć rzeczy takimi jakimi są − widzieć magię, nawet tą ukrytą, zrozumieć więcej niż mógłby sam z siebie.
Vortigen ucinając głowę wężowi, który ochrania Arthura zdaje się próbować zapobiec nieuniknionemu − odrodzeniu się ziemi. Kraj, który za jego panowania upadł, ma rozkwitnąć na nowo dzięki jego następcy. Camelot młodnieje raz jeszcze przy pełnym wsparciu i pomocy tych, którzy posługują się magią.
A wracając na moment do kwestii Morrighan i Morgany − w jednym z irlandzkich mitów syn bogini wojny, Meiche, żył z trzema wężami zamieszkującymi jego serce. Jednakże bóstwami celtyckimi związanymi z wężami są Corchen (bogini o której wiadomo niewiele, prawdopodobnie była jedną z postaci Bogini Matki) oraz Cernunnos (tym dziwniejsze wydaje się to, że Mordred, który w "Legendzie" postanowił Cernunnosa udawać, posługiwał się ogromnymi słoniami, a nie wężami).


Arthur i wikingowie

A gdy [Arthur] zajął Irlandię, wyruszył do Norwegii i nie spoczął, póki nie podbił jej całej. Podczas tej kampanii zdobył wszystkie ziemie Północy − Norwegię, Danię, Szetlandy, Orkady, Wyspy Owcze, Hebrydy, Szkocję  i nałożył daninę na tamtejszych władców.

Powyższy fragment Breta sögur, czyli islandzkiego tłumaczenia Historii Królów Brytanii Geoffreya z Monmouth, daje dość dobry obraz tego, że wbrew pozorom wikingowie w Camelocie nie znaleźli się przez przypadek. Brakuje tu co prawda podboju Islandii, o którym również wspomina mnich w swoim dziele, ale przekaz i bez tego jest jasny: był czas gdy Arthur władał całą Skandynawią.
W "Legendzie" wychodzimy z sytuacji gdy to wikingowie żądają daniny w postaci młodych, zdolnych do nauki walki chłopców, a Vortigen się na to zgadza, aby uniknąć ewentualnej inwazji. Po jego obaleniu poseł z północy (który już raz został upokorzony przez Arthura) uznaje, że dla dobra pokoju Arthur również powinien przystać na te warunki. Wystarczy jednak twarde "nie" z ust Prawdziwego Króla, aby sytuacja się odwróciła i to wikingowie składali hołd przed Albionem.
Tym samym dostajemy też doskonały ewentualny punkt wyjścia następnej historii − sami powiedzcie, jak długo władcy Północy będą zadowoleni z tego, że ich wysłannicy klękają przed jakimś blondynkiem niewiadomo skąd? A biorąc pod uwagę, że Arthur wyruszający poza Brytanię jest motywem prawie że nieobecnym w popkulturze... Radziłabym twórcom kuć żelazo póki gorące.


Tragedia odwrócona



To jest tragedia, tragedia arystotelesowska i wszechstronna, historia grzechu powracającego do korzeni. − T. H. White, Once and Future King

No właśnie. Historia Camelotu to historia bohatera, którego zgubiły jego własne błędy, a miecz w ręku syna/siostrzeńca dokonał jedynie ostatecznego cieńcia. Moment, kiedy pozostaje wybór − poddać się, zginąć czy samemu zabić młodzieńca ze swojej krwi jest wyborem jak najbardziej tragicznym − dobrego wyjścia nie ma, coś zostanie zniszczone i stracone. Arthur sam w sobie też jest bohaterem mocno arystotelesowskim: szlachetny, władca, wzbudzający jednocześnie szacunek i pewną litość odbiorcy jego historii, a jednak z góry skazany na niepowodzenie.
W "Legendzie Miecza" to nie Arthura prześladują błędy z przeszłości. Nie on próbuje za wszelką cenę utrzymać tron i koronę. Ta rola przypisana została Vortigenowi, a jednocześnie obdarta z jakichkolwiek szarości. Vortigen jest zły, bo żądny władzy i gotów dla potęgi zamordować ukochaną żonę, a później córkę. Jako zabójca brata traci jakiekolwiek resztki honoru − tylko po co? Arthur z legend bronił tego w co wierzył, Vortigen z filmu chce jedynie władzy. O ile lepsza byłaby to postać, gdyby np.: podczas nauki wśród magów zobaczył to, czego ci ludzie są w stanie dokonać i autentycznie się przeraził. Uwierzył całym sobą, że tylko wojna może uratować zwykłych ludzi, a Uther przecież nigdy na wojnę z magami nie pójdzie...
"Błąd" niezabicia dziecka (Mordred) pozostaje "błędem" niezabicia dziecka (Arthur) i w obu przypadkach niedoszły zabójca sam sobie stwarza kata. Główna różnica jest taka, że w "Legendzie" ostateczna walka i zabójstwo krewnego jest już zemstą rodową i jako takie nie podlega karze, a zostaje nagrodzone (tron, korona, miecz, wiwatujący poddani, obiad z wikingami...).


Wielki Nieobecny (?)


Merlin wydaje się być ukryty za mgłą gęstszą niż ta, która ochrania Avalon. Wszyscy go znają, wszyscy o nim mówią, ale on sam nie pokazuje się ani na moment. Nie bierze nawet udziału w bitwie przeciw Mordredowi − jego zadanie ogranicza się do kradzieży jego laski, wykucia miecza i przekazania go Utherowi. Nie angażuje się w politykę, nie stara się odszukać i wychować Arthura, niby pomaga ruchowi oporu, ale też nigdy we własnej osobie. Duch opiekuńczy, rzecz by można.
Tylko czy na pewno?
Zaczęłam się już nad tym zastanawiać podczas seansu. Czarodziejka (ang. The Mage) wkracza do akcji oficjalnie z rozkazu Merlina. Nigdy nie poznajemy jej imienia, możemy więc jedynie domniemywać, że to pewnie Morgana (z racji wyglądu i czasu akcji) lub może Viviana (komu innemu powierzyć tak delikatną misję jak nie swojej ukochanej uczennicy?). Z drugiej strony, w sekwencji ukazującej historię Ekskalibura nie widzimy twarzy Merlina, jedynie postać. Nasza droga magini jest do tego bardzo zaprzyjaźniona z pewnym ptakiem (Merlin to też nazwa sokoła z Północnego Hempshire) oraz wężami. Pewne podejrzenia nasuwają się same.
Pozostaje pytanie: czy scenarzyści byliby w stanie zrobić z Merlina kobietę? Patrząc na fabułę i na to, jak ogromna jest wiedza Czarodziejki − możliwe. Jednak obsada zamieszczona na stronie filmu na IMDb nie pozostawia złudzeń − Merlin gdzieś tam jest i do tego jest mężczyzną (granym przez Kamila Lemieszewskiego).



~*~

Na marginesie.
1) Odniosłam wrażenie, że Guy Ritchie chciał nakręcić coś równie legendarnego jak Excalibur z 1981, ale na miarę XXI wieku. Całkiem możliwe, że mu się udało.
2) Ścieżka dźwiękowa tego filmu jest przepiękna. Nigdy nie spodziewałabym się, że usłyszę coś aż tak niesamowitego.
3) Dla fanów Marco Polo: Sto Oczu znów ma pod swoją opieką wygadanego blondyna. Najwyraźniej taka karma.
4) Dobra rada dla tutejszego Arthura, skoro już założył koronę na głowę: talk less, smile more.


~*~


Bibliografia:

1) Umland Samuel J., Umland Rebecca A., The Use of Arthurian Legend in Hollywood Film: From Connecticut Yankees to Fisher Kings, Greenwood Publishing Group, 1996
2) Green Miranda, Animals in Celtic Life and Myth, Routlege, 1992
3) Lacy Norris J., Mythopoeia in Excalibur [w:] Cinema Arthuriana, McFarland, 2010 (revised edition)
4) Karr Phyllis Ann, The Arthurian Companion: The Legendary World of Camelot and the Round Table, Green Knight Publishing, 2001
5) White T. H., The Once and Future King, Ace Books, 1987
6) Malory Thomas, Le Morte Darthur, Wordsworth Edition Limited, 1996
7) Kalinke Marianne E., The Introduction to the Arthurian Legend in Scandinavia [w:] The Arthur of the North: Arthurian Legend in the Norse and Rus Realms, University of Wales Press, 2011
8) Macleod Sharon Paice, Celtic Myth and Religion: A Study of Traditional Belief, with Newly Translated Prayers, Poems and Songs, McFarland, 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Rycerka spod celtyckiej gwiazdy , Blogger